środa, 3 lipca 2013

Liam I.

Czwartek

Patrzę na niego i uśmiecham się szeroko.
Taki pewny siebie, tak dobrze zbudowany, całkowicie skupiony na jednym. Wspaniały. Taki talent, nie może się zmarnować, tak o nim mówią. Pewnie rzuca piłką do kosza i, oczywiście, trafia. Za trzy.
Kto by pomyślał. Stukam obcasem o podłogę i niecierpliwie patrzę na tablicę; do końca zostały dwie minuty. Oddycham głęboko i zamykam oczy. Raz, dwa, raz, dwa. Co chwila do moich uszu dobiega ogłuszający ryk tłumu; pewnie znowu punktuje, ten cudowny Payne, złote dziecko koszykówki. Koniec. Słyszę jego radość - siedzę w najniższym sektorze. Obojętnie przesuwa po mnie wzrokiem, jestem w końcu kolejną fanką, która nic nie znaczy. Spokojnie, do czasu. Pewien blondyn macha do mnie wesoło. Zbywam go przymilnym uśmiechem. Schodzą z parkietu, kierują się do szatni. Nie tylko oni. Cierpliwie czekam aż zaczną wychodzić. Każdy z nich mierzy mnie spojrzeniem - nie bez powodu. Mój strój dość jasno wskazuje na moją profesję. Mam na sobie obcisłe, skórzane legginsy, niebotycznie wysokie szpilki(to akurat mam na sobie prawie zawsze, bo jestem cholernie niska. Mam 160 centymetrów wzrostu), obcisły top, rozpuszczone, długie włosy i czerwone usta. Moje mocno podkreślone oczy beznamiętnie ślizgają się po kolejnych zawodnikach. W końcu wychodzą we dwóch; chłopak, na którego czekam i Liam.
Payne lustruje mnie wzrokiem, lekko przygryza wargę. Urocze.
- Witaj, Niall. - witam wesoło blond towarzysza Liama.
- Cześć, Cass. - uśmiecha się. Podchodzi do mnie i łapie mnie za rękę.
- Cass, to Liam. Liam, to Cassidy, moja...przyjaciółka. - unosi porozumiewawczo brwi, a ja parskam śmiechem na ten eufemizm. Horan to dżentelmen - nie nazwie mnie prostytutką, mimo, że po prostu nią jestem. W jego oczach, i w Liama, mam nadzieję też. Nie mogą dowiedzieć się prawdy, przynajmniej jeszcze nie teraz.
Wyciągam dłoń, a Payne mocno ją ściska. Patrzy mi w oczy tak natarczywie, że każda inna dziewczyna odwróciłaby wzrok, ale nie ja. W końcu jestem dziwką, nie wiem, czym jest cnotliwość.
- Dobry mecz. - mówię do niego zalotnie. - Świetnie grałeś.
Dziękuje cicho i odchodzi. Liczę do pięciu i widzę, jak się odwraca. Patrzę mu w twarz. Trafiony. 
Niall ciągnie mnie do wyjścia, niemal wsadza do auta i wiezie do swojego mieszkania.
- Mi nie powiesz, że dobrze grałem. - mówi niby bez uczuć,  kiedy otwiera mi drzwi. Wiem, że go to zirytowało. Co jest z tymi facetami? Trzeba ich głaskać po głowie za każdą dobrze zrobioną rzecz?
- Ty mi płacisz, on nie.
- Co to za różnica? - pyta zbity z tropu. Zdejmuje buty i idzie do kuchni. Nie czeka na mnie jak zwykle. Jest zły. W duchu przybijam sobie piątkę. Zły Niall to najlepszy Niall. Kiedy się wkurza, czyli dosyć często, pozbywa się wszelkich zahamowań. To lubię.
- Taka, że jeżeli chodzi o ciebie to mam jasno określony zakres obowiązków i nie ma w nich chwalenia cię po meczach. - wchodzę za nim i siadam na blacie. Opiera się o lodówkę i patrzy na mnie, jakby próbował coś zrozumieć. Bez słowa podchodzi do mnie i wpija się w moje wargi z zadziwiającą brutalnością. Zdziwiona zarzucam mu ręce na szyję, ale nie protestuję. Nie mogę. Za to mi płacą.

***
Piątek, 9:00

Kiedy się budzę, Horana nie ma w łóżku. Do cholery, Niall. Nie możesz raz na mnie poczekać?
Pomstując na niego zakładam jakiś z jego t-shirtów i idę do salonu. Siedzi na kanapie z laptopem na kolanach.
- Dzień dobry. - uśmiecha się do mnie. - Śniadanie czeka w kuchni. Jajka i bekon, jak lubisz.
- Nie musisz dla mnie gotować. Płacisz mi. - wypominam mu, ale i tak idę po talerz.
- Właśnie, moja droga Cassidy, płacisz... Twoja zapłata leży koło torebki, nie chciałem chować jej do portfela. Pięćset funtów, jak zawsze.
- Praca z tobą to przyjemność. - odpieram, rozkoszując się śniadaniem.
- Nawzajem.

***
Piątek, 14:00

Biegam po parku już od godziny, ale nie czuje zmęczenia. Zamiast tego wyciszam się, myślę nad tym wszystkim, co teraz robię. Warto? Dlaczego aż tak się poświęcam? Próbuję znaleźć odpowiedzi na te pytania i już trzeci raz okrążam jezioro. W pewnym momencie zauważam, że ktoś biegnie obok mnie. Lustruję go wzrokiem i widzę Payne'a, który łobuzersko się do mnie uśmiecha. Zdejmuję słuchawki, ale nie przerywam biegu i pytam:
- Długo?
- Jakieś pięć minut. - chichocze. Przewracam oczami i biegnę dalej. Jestem zdziwiona, że mnie poznał - nie jestem teraz pomalowana, włosy związałam w luźnego koka na czubku głowy, ubrałam legginsy i t-shirt Nialla,w którym od niego wyszłam. Niczym nie przypominam dziewczyny, którą wczoraj poznał.
- Ile biegasz?
Zerkam na zegarek - Ponad godzinę.
- W takim razie zrób sobie przerwę.
Zatrzymuje się i siada na pobliskiej ławce. Uśmiecham się delikatnie; nie przymilnie, nie uwodzicielsko, tylko normalnie, szczerze. Teraz nie jestem w pracy.
- Nie masz teraz treningu?  - pytam. Wiem, bo Niall powiedział mi rano.
- Mam. Właśnie biegamy z drużyną.
Spanikowana rozglądam się w obawie, że Horan gdzieś tu truchta. Póki co go nie widzę, ale lepiej nie ryzykować.
- Niall skopałby ci dupę, gdyby wiedział, że ze mną rozmawiasz. - sama nie wiem, dlaczego tak sądzę, przecież nic nas nie łączy. No, oprócz seksu, za który mi płaci.
- Tak? - jego oczy błyszczą, gdy przysuwa się do mnie. Unoszę brew, ale poza tym nie reaguję. - Jesteś pewna? - widzę, że tłumi śmiech. W myślach robię szybką kalkulację: Liam jest wyższy, bardziej masywny i z pewnością potrafi się bić. Niall jest dość niski, szczupły no i nie oszukujmy się: drugiego Tysona to z niego nie będzie. Schyla się i delikatnie przygryza płatek ucha. Mimowolnie wzdycham, gdy składa drobny, słodki pocałunek na mojej szyi.
- Nie ma do ciebie żadnych praw. - szepcze. - Każdy może cię mieć.
Co poradzić? Ma rację, więc milczę. Delikatnie odgarnia mi włosy z karku.
- Przestań. Moja zmiana się skończyła. - warczę, odpychając go, ale równie dobrze mogłabym spróbować przesunąć kamień. Mimo wywieranego na jego ramię nacisku ani trochę się nie poruszył. Chyba czas zapisać się na siłownię, Cass. Bez słowa zrywam się z miejsca i biegnę przed siebie, jak najdalej od niego.
Zatopiony.

***
Piątek, 18:32

- Teraz mieszamy przez jakieś trzy minuty, nasze zdrowe muesli będzie gotowe do podania zaraz po tej czynności...-instruuje mnie Jamie Oliver. Uwielbiam jego programy; tylko dzięki niemu potrafię coś ugotować. Cierpliwie mieszam składniki. Telefon wibruje mi w kieszeni; szybko wycieram dłonie o szmatkę i go wyjmuję. Nieznany numer. Krzywię się, ale przesuwam palcem po ekranie i przykładam aparat do ucha.
- Tak?
- Dobry wieczór, Cassidy. - słyszę niski, męski głos. Cholera.
- Czego chcesz? - pytam bez ogródek. Ten chłopak zaczyna mnie denerwować. Mam teraz wolny wieczór, żadnych klientów. Niech spadaj, nigdzie nie jadę, choćby oferował mi tysiąc funtów.
- Kiedy pracujesz?
- Nie mam ustalonych godzin pracy, kretynie. Wykonuję dość...elastyczny zawód.
Słyszę jego śmiech i wzdycham.
- Jutro o dziesiątej. Pasuje, czy jesteś już zajęta?
Zerkam na wiszący na ścianie kalendarz. Pasuje.
- Niestety, jestem zajęta. - mówię jednak, nie przerywając intensywnego mieszania. Ustawiłam Liama na głośnomówiący.
- Kiedy ci pasuje?- pyta krótko. Klient, który wie, czego chce, konkretny.
- Dopiero w środę. - odpieram, błogosławiąc w duchu swoją pomysłowość. Dzisiaj mamy piątek.
- Świetnie. Godzina dziewiętnasta, przyślę ci smsa co do miejsca. - postanawia wesoło.
- Zwykle klienci nie zabierają mnie na kolacje.
- Z tego co wiem, to niektórzy nawet serwują ci śniadania. - rzuca cierpko, a ja czuję się, jakby mnie ktoś spoliczkował. Rozłącza się, a ja ciągle mieszam, chociaż po policzkach płyną mi łzy.
Czy dziwka ma prawo do uczuć?

***
Piątek, 21:40

Piątek to piątek. Mam dopiero dziewiętnaście lat i od czasu do czasu, jeżeli akurat nie pracuję, mogę wyjść na miasto. Przeglądam się w lustrze - biała sukienka dobrze leży, szpilki pasują do torebki. Ostatni raz poprawiam włosy i jestem gotowa do wyjścia. Wyglądam skromnie, w końcu mam dzisiaj wolne. Szybko łapię taksówkę i podaję adres najmodniejszego klubu w mieście - 21.
W klubie jest głośno, kolorowe światła wirują po parkiecie, dookoła unosi się zapach drogich perfum i spoconych ciał; podchodzę do baru, zamawiam wódkę i wypijam od razu. Alkohol pali mnie w gardle, ale tylko się uśmiecham. Mrugam kilka razy i wchodzę na parkiet. To jest coś, co uwielbiam - nie myślę o niczym, po prostu daję ponieść się chwili. Co chwila podchodzi do mnie jakiś chłopak, ale nie tańczę z żadnym z nich; dzisiaj jestem tu sama. Po mniej więcej godzinie na parkiecie ponownie podchodzę do baru, składam identyczne zamówienie i ponownie przechylam kieliszek.
- Nie pij tyle. - słyszę niski głos przy swoim uchu. Przewracam oczami. Doskonale wiem, kto to.
- Witaj, Mark. - mamroczę niewyraźnie. To mój stały klient, ale nie rozumie, że nawet dziwki mają wolne.
- Pijana nie będziesz w stanie pracować. - uśmiecha się porozumiewawczo.
- Ile? - mówię tylko, wzdychając.
- Pięćdziesiąt funtów.
No tak. Mam ustalony cennik, więc wystarczy tylko rzucić konkretną ceną, abym wiedziała, co robić.
- Nie dziś, skarbie. Za mniej niż pięćset funtów nie ruszam się z tego krzesła.
- Proszę. - mówi ktoś inny, wyciągając banknoty z portfela. Unoszę brwi i widzę Liama we własnej osobie.
- Pierdol się, Payne. - warczę zła. Nie mam dzisiaj na to ochoty, naprawdę.
- Z tobą? Za to płacę. - wyszczerza się w idiotycznym cwaniackim uśmiechu. Chowa pieniądze do kieszeni.
- Chyba nie podbiję. - burczy Mark, bierze drinka i odchodzi. Kurwa. Mark, wracaj. Zrobię ci laskę, ale nie każ mi z nim zostawać. Nie dziś.
- No, kochanie. Płacić od razu czy po robocie? - syczy, pochylony w moją stronę.
- Dzisiaj nie pracuję. - odpowiadam tylko. Wyraźnie się zdziwił; przecież na imprezach zwykle zarabiamy najwięcej.
- Zatańcz ze mną. - mówi po chwili. Bez słowa ciągnie mnie na środek parkietu i oplata moją talię swoimi silnymi ramionami. Co robić? Zaczynam ruszać biodrami w rytm muzyki, oplatam jego kark dłońmi. Powoli schyla się do mojej szyi. Mimo panującego w klubie gorąca dostaję gęsiej skórki, kiedy jego owija mnie jego chłodny oddech. Wplatam mu palce we włosy i mimowolnie jęczę, kiedy zaczyna mnie całować. Delikatnie go od siebie odsuwam - tym razem mi na to pozwolił.
- Chodź. - ciągnie mnie za sobą przez wirujący tłum, a ja, nie wiedzieć czemu - idę za nim.
Wychodzimy z klubu tylnymi drzwiami, stoimy w ciemnej uliczce. Niecałe pięć metrów dalej jest jedna z bardziej ruchliwych miejskich ulic, ale tutaj nikt nas nie zobaczy, jesteśmy niemal całkowicie spowici ciemnością. Całuje mnie natychmiast, mocno, brutalnie, jakby chciał mi coś pokazać, udowodnić. Łapie mnie za talię i podciąga tak, że muszę objąć go nogami w pasie, bo inaczej spadnę. Mocno trzyma moje uda; wiem, że nie spadnę. Jego pocałunki stają się coraz bardziej natarczywe, przenoszą się na moje ramiona, szyję, dekolt.
- Tak bardzo cię pragnę - szepcze mi do ucha, a ja zamieram.
Dziwki nie pieprzą się dla przyjemności.
- Pięćset funtów. - żartuję. Czuję na skórze, jak się uśmiecha. Przyciska mnie do ściany, mój oddech staje się coraz szybszy. Moje dłonie błądzą po jego skórze, zaciskam je na jego koszuli. Nagle zaczyna iść w kierunku ulicy, cały czas trzymając mnie na rękach. Doskonale wie, gdzie się kierować. Ma w głowie jakiś GPS? Dochodzimy do czarnego range rovera, otwiera drzwi od strony pasażera i sadza mnie na nich.
- Jedziemy do mnie. - mówi tylko.
Przez całą drogę milczymy. Liam kurczowo zaciska dłonie na kierownicy tak mocno, że bieleją mu kostki. Wiem, że ma ochotę się na mnie rzucić. Może nie wytrzyma? Lubię perwersje...
Podjeżdżamy pod jakiś apartamentowiec, nawet nie chcę wiedzieć, ile kosztuje wynajem mieszkania tutaj. Parkuje samochód w podziemnym parkingu i niemal biegniemy do windy. Gdy tylko drzwi się zamykają, od razu dopada do mnie. Ponownie mnie podsadza, a ja oplatam go nogami. Całuje mnie wszędzie, gdzie tylko zdoła. Wplatam mu palce we włosy, delikatnie je pociągając. Z satysfakcją usłyszałam jego jęk.
Drzwi otwierają się na piętrze 12, dość wysoko, ale nie najwyżej. Li niesie mnie do drzwi położonych na samym końcu korytarza, tam chwilę szuka kluczy w tylnej kieszeni spodni, po czym majstruje przy drzwiach. Jego siła mnie zdumiewa - bez większych trudności jest w stanie trzymać mnie jedną ręką  dobre trzy, cztery minuty. Wnosi mnie do domu i gdy tylko zamykają się drzwi, stawia mnie na podłodze. Szybko zsuwa ze mnie sukienkę. Po niecałej minucie stoję przed nim w samej bieliźnie.
Uśmiecha się z akceptacją dla mojego małego ciała. Nie czekając, ściągam jego białą koszulę i dopiero teraz zwracam uwagę na to, jak doskonale wyrzeźbione ma mięśnie. Przygryza wargę, kiedy rozpinam rozporek jego spodni i szybko się ich pozbywam. W jego bokserkach widzę wyraźne wybrzuszenie i nie ukrywam, że cieszy mnie to. Natychmiast bierze mnie na ręce i niesie do jak mniemam, swojej sypialni. Rzuca mnie na łóżko, po czym zadziwiająco delikatnie kładzie się na mnie, podpierając łokciami, aby nie być dla mnie zbyt dużym ciężarem. Przekręcam nas i teraz to ja jestem na górze.
- Pokaż, co potrafi dziwka. - szczerzy się, a ja mimo bólu, jakie zadał mi tym słowem, biorę się do roboty.


***
Sobota, 11:20

Prostytutki rzadko miewają orgazm. Naprawdę. Zwykle wystarczy trochę pojęczeć i tyle. Klient jest zadowolony, a jeżeli wypadniesz przekonująco - daje ci premię. Teraz jednak, leżąc w łóżku Liama, jestem wykończona. Ten chłopak, mimo swojego wieku - z tego, co pamiętam ma dopiero jakieś dwadzieścia lat - doskonale wie, co robić. Nawet nie wiem, ile razy dzisiaj krzyczałam jego imię. Delikatnie przesuwam palcami po jego poranionych plecach. Przygryzam wargę i wycieram z nich zaschniętą krew. Nawet jeżeli czuł ból, to jakoś specjalnie nie narzekał.
- Dzień dobry. - mówi cicho, odwracając się twarzą do mnie. Uśmiecha się szeroko.
- Dzień dobry. - odpieram, odwzajemniając gest. Całuje mnie w usta, z czułością, delikatnością. Nie tak całuje się prostytutki. 
- Środa aktualna? - pyta, przesuwając dłonią wzdłuż mojego ciała. Mimowolnie dostaję gęsiej skórki w miejscach,w których mnie dotyka.
Nie, nieaktualna. Wyjeżdżam jutro wieczorem.
- Zobaczymy.
Bez słowa ponownie mnie całuje, tym razem mocniej; jego język przesuwa się po moich wargach, po czym bez oporu prześlizguje się między nimi. Co za miły poranek.

***
Sobota, 13:15

- Pieniądze leżą na stole. - mówi, robiąc sobie kanapki.
- Nie musisz mi płacić. - warczę. Znowu poczułam się, jakby ktoś mnie spoliczkował.  - Nie byłam wczoraj w pracy. Poszłam z tobą, bo chciałam, nie dlatego, że muszę mieć na czynsz. - dodaję po chwili. Siada naprzeciw mnie po drugiej stronie stołu i podsuwa mi talerzyk z kanapką z serem i pomidorem. Kręcę głową i obserwuję, jak je. W ciszy kończy śniadanie, wkłada talerze do zmywarki.
- Wiem, że nie muszę, ale chcę.
- Dlaczego?
Wypuszcza powoli powietrze.
- Ponieważ - robi krótką pauzę, jakby zastanawiał się nad tym, co powiedzieć - nie czułbym się dobrze, wiedząc, że inni muszą płacić za coś takiego, a ja dostaję to za darmo. To za dużo.
Marszczę brwi.
- Jak sobie życzysz.
Szybko zbieram swoje rzeczy. Zakładam sukienkę, buty, patrzę na pozostawione na nocnej szafce pieniądze i z odrazą odwracam od nich wzrok. Zabieram torebkę i maszeruję do wyjścia.
- Do widzenia. - mówi Liam na odchodne.
- Żegnaj. - szepczę tylko. Patrzę mu w oczy ostatni raz i wychodzę.

***
Trzy dni później, Londyn

Przeciągam się, leżąc w łóżku. Moim łóżku, w moim mieszkaniu w Londynie.
Nie jestem dziwką  i nigdy nią nie byłam, nie licząc tych kilku tygodni spędzonych w Wolverhampton. Uwodziłam i kusiłam tylko w godzinach "pracy". Pragnę zauważyć, że nie dawałam Liamowi  żadnych znaków w parku, byłam wtedy zwyczajną dziewczyną, która poszła pobiegać. Normalnie nigdy w  życiu nie uwiodłabym mężczyzny; jestem osobą niesamowicie nieśmiałą i niepewną siebie. To doświadczenie miało mi pomóc się przełamać. Robiłam to na potrzeby roli. Jestem na ostatnim roku Akademii Filmowej w Londynie. Moja sztuka dyplomowa to spektakl o dziwkach - każda z dziewczyn wciela się w rolę prostytutki. Aby wiarygodnie wypaść na premierze postanowiłyśmy wyjechać do kilku największych miast Anglii, aby poznać to środowisko; mi przypadło Wolverhampton. Nie mam dziewiętnastu lat, jak wszystkim wmawiałam, tylko 24. Na imię mi Amanda, Nie Cassidy, jak uparcie powtarzałam klientom. Premiera za tydzień, a ja myślę, że nigdy nie przygotowałam tak  się do roli.

***
Dzień premiery, Londyn, 19:05

Denerwuję się jak cholera. Kurwa. Zaraz umrę. Wchodzę na scenę za godzinę, a nie pamiętam wcale tekstu. Kurwa, kurwa, kurwa. Zabierzcie mnie stąd. Nie chcę już być aktorką, naprawdę. Mogę pracować na zmywaku. Błagam, nie karzcie mi tam iść!
Kiedy przerażona pozwalam się malować i ubierać, podchodzi do mnie mój reżyser, Janco.
- Co jest, Di? - pyta zaniepokojony, widząc moją minę.
Panicznie się boję, że zapomnę tekstu. To tylko premiera, od której zależy reszta mojego życia. Absolutnie nic się nie dzieje.
- Wszystko w porządku. - kłamię z pięknym uśmiechem na ustach. Klepie mnie po ramieniu.
- Di? Jakiś facet do ciebie. - mówi nagle charakteryzatorka, Adala.
- Kto to? Powiedz, że nie mam czasu.
- Nalega. Mówi, że to pilne. Przyjechał tu z Wolverhampton.
Czuję, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. Cholera. Nie, zabierz go stąd. Nie ma mowy. Nie dzisiaj.
- Powiedz, że nie mam teraz czasu, muszę przygotować się do spektaklu. - odpowiadam tylko, pudrując sobie policzki. Przy odrobinie szczęścia zaraz po premierze pojadę albo na afetrparty, albo do domu, gdzie zaszyję się w łóżku z pudełkiem czekoladek, jeżeli coś pójdzie nie tak. Genialny plan.

***
Dzień premiery, Londyn, 23:35

- Dobry spektakl. - słyszę jego głos, kiedy rozbieram się w garderobie. Ma rację, był dobry. Popisowy. Dyplomowy. Mam nadzieję, że zostanie doceniony. Słyszałam już kilka pochlebnych słów.
Nie wiem, jak tu wszedł; to niemożliwe. Patrzę na niego w lustrze - jest ubrany w garnitur. Ciemne oczy patrzą na mnie smutno, z żalem. Przecież się pożegnałam.
- Dobry wieczór, Li. - mówię beznamiętnie. Trzyma ręce w kieszeniach spodni i muszę przyznać, że wygląda zajebiście dobrze w tym trzyczęściowym garniturze. Czarny krawat, biała koszula. Elegancja to ostatnie słowo, które mogłabym z nim skojarzyć.
- Okłamałaś mnie. - rzuca oskarżycielsko. Czekam, aż zacznie krzyczeć, ale nic takiego nie następuje.
- Podobnie jak kilku innych facetów, którzy byli moimi klientami. - odpieram bez cienia zmieszania. Podchodzi bliżej, opiera dłonie o oparcie fotela, na którym siedzę. Schyla się i patrząc mi w oczy szepcze:
- Nie byłem twoim klientem. Nigdy ci nie zapłaciłem.
Ma cholerną rację. Kurwa, tak bardzo go teraz nienawidzę.
- Czego ode mnie oczekujesz? - pytam tylko.
- Zapłaty. - delikatnie przesuwa nosem po mojej szyi.
- W jakiej formie? - marszczę brwi, nie rozumiejąc.
- W naturze. - uśmiecha się łobuzersko, a ja parskam śmiechem. Jeszcze czego.
- To raczej ja powinnam ubiegać się o zapłatę, Payne.
Śmieje się cicho i prostuje się.
- Sądzę, że będziemy mieć jeszcze dużo czasu na takie rzeczy. Tymczasem chciałbym zabrać cię na kolację.
Otwieram szeroko oczy. On jest nienormalny? Uwiodłam go, wykorzystałam, a na końcu zostawiłam niemal bez słowa, a on przyjeżdża na mój pokaz dyplomowy, po czym oferuje mi kolację!
- Podziękuję.
- Przepraszam, źle to ująłem. Zabieram cię na kolację. - poprawia, podchodząc do drzwi. - Amando? - pierwszy raz zwraca się do mnie pełnym, poprawnym imieniem, jakby chciał mnie pospieszyć. Podoba mi się to, ale nie daję tego po sobie poznać.
 - Co masz na myśli, mówiąc "dużo czasu"?
- To, że póki co nigdzie się nie wybieram. A jak już wybiorę, to zabieram cię ze sobą. - oznajmia wyraźnie zadowolony z siebie.
- Dlaczego?
- Jestem wytrwały i cholernie uparty. Skądś wziął się mój sukces i z pewnością nie z tego, że leżałem na kanapie. Ćwiczyłem setki godzin, poświęcałem przyjaciół i rodzinę dla treningów, ale opłaciło się. Dlatego teraz jestem najlepszy.
- Mam zaraz after party... Jestem jedną z gwiazd wieczoru, Liam. Muszę nawiązać dzisiaj kilka ważnych znajomości. - oponuję słabo.
- Masz tu spisane numery wszystkich osób, których powinnaś mieć. Włączyłem w to ludzi, którzy chcieliby zostać twoimi menedżerami. - uśmiecha się powalająco. Nie wiem, co robić, po prostu czuję się...tak dobrze.
Nic nie mówię, ale podchodzę do niego. Wspinam się na palce i delikatnie całuję go w usta. Uśmiecha się i splata swoje palce z moimi.

by Cass

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz