Siedząc w moim pokoju przed toaletką dokładnie przyglądałam się swojej umalowanej twarzy.
Wyglądałam zupełnie jak Heidi Klum, tylko ie miałam jeszcze tylu zmarszczek. No, i moje włosy były lekko falowane, sięgały do piersi. Moje usta, pomalowane na czerwono, wygięły się w automatycznym uśmiechu. Zakładam przyszykowany wcześniej kapelusz, biorę z toaletki wachlarz i wychodzę. Mam na sobie jasną sukienkę przed kolana, koturny i ten cholerny kapelusz. Luke upiera się, że to symbol elegancji, ale ja wiem swoje. Kieruję się do stajni, żeby życzyć mężowi powodzenia. Kiedy wchodzę uderza mnie zapach koni. Zapach, a nie smród, jak poprawia mnie Luke. Właśnie osiodłał swojego konia, Caspera, teraz go wyczesuje.
- Dzień dobry, kochanie. - witam go. Na mój widok uśmiecha się pogodnie.
- Cześć, Am. - nie przerywa czynności.
- Powodzenia. - mówię z werwą. - Na pewno wygracie. - zerkam na jego żółtą koszulkę polo.
- Zobaczymy, skarbie.
- Zdobędziesz dużo...punktów, no! - dodaję po chwili wahania. Zupełnie nie znam się na grze w polo. Nie mam o tym zielonego pojęcia, ba! Nie wiem, jak nazywa się ten kij, którym uderzają o piłkę. Może ona też ma specjalną nazwę? Niewiele mnie to obchodzi. Całuję go przelotnie i kieruję się do wyjścia.
- Nie życzysz mi powodzenia? - słyszę za sobą niski głos. Nie muszę się odwracać, bo doskonale wiem, do kogo on należy.
- Gdybym to zrobiła, byłabym obłudna. - rzucam przez ramię i wychodzę. Do moich uszu dobiega jeszcze jego głośny śmiech. Ten dzieciak zaczyna działać mi na nerwy. Nie jestem jakąś dziewczynką, z którą można się bawić, małolacie.
Mecz rozpoczyna się o dziesiątej. Nie dbam o to, co robią na boisku, ale kiedy ludzie dookoła mnie klaszczą,a kobiety mamroczą 'och, Lucian' albo 'Luke dobrze to robi' bez zastanowienia entuzjastycznie klaszczę w dłonie. Co prawda równie często dochodzą do mnie słowa typu 'Styles cudownie wygląda w siodle...zresztą, on zawsze wygląda cudownie' lub 'ten Styles to taki przystojniak! Gdybym tylko była dwadzieścia lat młodsza!", ale staram się skupiać na tych o moim mężu. Wachluję się niemalże obsesyjnie, bo jest strasznie gorąco. Mimo, że siedzę w kapeluszu, w cieniu, pod parasolem, piję zimną lemoniadę i używam wachlarza to gorąco mnie męczy. Od czasu do czasu zerkam na Harry'ego; gra w drużynie zielonych i chyba dobrze mu idzie. Raz czy dwa nasze spojrzenia się krzyżowały, co kwitował pewnym siebie uśmieszkiem. Frajer.
Gra toczy się swoim tempem, moje znajome zawzięcie plotkują, a ja niemiłosiernie się nudzę. Jak mogłam wyjść za takiego pasjonata wyścigów?, pytam sama siebie. W pewnym momencie koń Harry'ego nie jest mu posłuszny, przestraszył się kija zawodnika, który celował w piłkę. Harry próbuje go uspokoić, ale z mizernym skutkiem; koń zaczyna się wierzgać. Składam wachlarz, mocno zaciskając na nim dłoń. To nic takiego, pomyślałam. Zaraz mu przejdzie.
Nie przeszło, a poza tym ktoś trafia Stylesa kijem w żebro. Ściskam mój wachlarz tak mocno, że go łamię. Mimowolnie zaciskam drugą rękę na oparciu fotela i krzyczę jego imię, kiedy spadał na rozgrzaną trawę. Boże, błagam, zabierzcie jego konia... Natychmiast ktoś go zabiera, muszą go prowadzić trzy osoby. Zielonooki zaczyna powoli wstawać, ale z raczej mizernym skutkiem. Inni gracze w ciągu kilku sekund są już przy nim, zespól medyków do nich podbiega. Siedzę tam przerażona, nie mogąc oderwać od tego oczu.
- Boże, Harry... - jakieś żony dookoła mnie zaczynają kontemplować to, co się stało. Tylko siłą woli powstrzymałam się przed pobiegnięciem do niego.
- Fatalny błąd...
- Zero obycia z koniem, nie wiem, co on w ogóle tam robił...
- Chyba za krótko go ma, nie ujeżdżał go, to widać...
Mam ochotę kazać im się zamknąć. On cierpi! Powoli kuśtyka do namioty medycznego, a gra toczy się dalej. Mój wzrok na moment krzyżuje się z Luke'a i widzę w jego spojrzeniu wyrzut i nieme pytanie, którego nawet nie musi zadawać, bo doskonale je znam i sama potrzebuję na nie odpowiedzi.
Dlaczego, do cholery, tak bardzo przejął mnie Harry Styles?
***
Jest tak ciemno, że kilka razy się potykam, kiedy idę do domku, w którym mieszkam. Cichutko otwieram drzwi i wkradam się na korytarz. Z zadowoleniem zauważam, że nikogo tu nie ma, wszyscy pozamykali się u siebie. Wiem, że Harry też tu jest - medycy kazali mu leżeć przez dwa dni. Niesłyszalnie wchodzę po schodach i bez pukania wchodzę powoli do jego pokoju. Półleży na łóżku, czyta jakąś książkę przy lampce nocnej. Kiedy jego oczy do mnie dochodzą, wcale nie widzę w nich zdziwienia. Uderza mnie to i to cholernie silnie. On wiedział. Wiedział, że tu przyjdę. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie jestem jakąś dziwką, którą może zamówić. Ogarnia mnie furia, mam ochotę złamać mu kolejne żebro.
- Zepsujesz sobie oczy, czytając przy takim oświetleniu. - mówię jednak, opierając się plecami o drzwi. Nie rozumiem jego miny... Jest taki poważny, w tej chwili wygląda na kogoś dużo, dużo starszego. Siada na łóżku powoli, jakby kontrolując każdy swój ruch. Nie pyta, dlaczego przyszłam. Nie musi. Wstaje i podchodzi do mnie, jedną rękę opiera o drzwi nad moim ramieniem. Pochyla się i patrzy mi intensywnie w oczy.
- Przyszłaś.
- Jak widać. - omiata mnie spojrzeniem ostatni raz, po czym wpija się w moje usta z zadziwiającą delikatnością. Pogłębia pocałunek, wsuwając swój język pomiędzy moje wargi. Automatycznie wplatam mu palce we włosy, aby przyciągnąć go bliżej siebie. Całuje mnie zachłannie, brutalnie, jakby bał się, że ta chwila zaraz się skończy. Opiera ręce na moich biodrach, przyciskając je do swojego ciała. Słyszę jego przyspieszony oddech. Składa ostatni, delikatny pocałunek na moich ustach i przenosi się na szyję.
Luke robi dokładnie tak samo.
Ta myśl atakuje mnie niczym huragan, zalewa jak tsunami. Natychmiast odpycham go od siebie, chcę, żeby znalazł się jak najdalej ode mnie. Lekko jęknął; to pewnie przez to żebro. Patrzy na mnie zupełnie zbity z tropu; w jego oczach dostrzegam silne pożądanie zmieszane z niezrozumieniem.
- Nie. - szepczę tylko.
- Amelie... - mówi gardłowo. Przeczesuje ręką włosy i próbuje podejść bliżej, ale powstrzymuję go skinięciem ręki.
- Nie, Harry. - powtarzam uparcie.
- To dlaczego w ogóle tu przyszłaś? Co sobie wyobrażałaś, że potrzymamy się za rączki i już? - wyrzuca z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. - Nie jestem chłopczykiem, z którym możesz się bawić!
A to dobre. No tak, ty zupełnie nie traktujesz mnie jak dziewczynki, Harry.
- Bo myślałam, że będziesz w stanie zrozumieć.
Bez słowa wychodzę, zostawiając go na środku pokoju, oniemiałego i wściekłego.
Biegnę do The Black House ile sił w nogach. To dziwne, ale ogarnia mnie taki...spokój. To nienaturalne. W sumie mój strój daje mi doskonałe alibi: wyglądam, jakbym uprawiała jogging. Mam na sobie jakieś buty nike do biegania, legginsy i luźną koszulkę.
Oczywiście Luke'a.
Wpadam jak burza do kuchni. Służba już skończyła pracę - nic dziwnego, jest pierwsza w nocy - więc muszę poradzić sobie sama. Znajduję litrowe opakowanie moich ulubionych lodów pomarańczowych i zaszywam się w moim pokoju. Zakopuję się pod kocem na kanapie, próbuję pojeść trochę lodów, ale z mizernym skutkiem. W końcu nie wytrzymuję i wybucham płaczem. Kiedy nie mam już sił łkać, zasypiam.
***
O dwunastej zaczyna się wyścig, na którego starcie i mecie muszę, a jakby inaczej, być obecna.
Wstaję o jedenastej i idę pod prysznic. Stoję tam tak długo, jakbym chciała się utopić, zmyć z siebie nieczystość. Obrączka chłodno lśni na moim palcu, zdaje się parzyć moją skórę. Co chwilę przyciąga moje spojrzenie i jakby mówi do mnie chłodnym głosem:
- Zobacz, co narobiłaś. Jestem symbolem twojej nieczystości.
Nigdy nie zdradziłam Luke'a. Mimo, że niekoniecznie wyszłam za niego za mąż z miłości, to przysięgam, nigdy w życiu nie zdradziłam swojego męża. Aż do dzisiejszej nocy. Wspomnienia zalewają mój umysł jak fala. Ręce Harry'ego na moich biodrach. Jego spojrzenie pełne pożądania. Jego usta złączone z moimi...
Stop, Am, nakazuję sobie. Dosyć. Ubieram jakąś sukienkę, kolejny kapelusz i omijając stajnię szerokim łukiem idę na start, gdzie stoi już kilku jeźdźców. Dzisiejszy wyścig odbywa się w terenie, panowie mają do pokonania jakieś pięć kilometrów lasu i innych, sztucznych przeszkód. Podchodzi do mnie żona Jamesa Pollocka, Audrey i zaczyna pleść coś o nowych fasonach Gucciego. Przytakuję w odpowiednich momentach, ale nie słyszę ani słowa z tego, co mówi, bo całą swoją uwagę skupiam na tym, żeby nie myśleć o tym cholernym Stylesie. Kiedy dojeżdża z Lukiem do linii startu niemal się przewracam; wydają się być weseli, wręcz żartują! Mąż łapie moje przerażone spojrzenie i macha mi krzepiąco. Harry patrzy na mnie, ale bez uśmiechu. Prowokacyjnie tylko oblizuje wargi. Zauważam, że Luke nie dosiada Caspera, tylko innego konia; Śnieżynkę.
Kiedy wybija dwunasta rozlega się strzał z pistoletu i słychać tylko tętent kopyt.
Na linię mety docieram samochodem pani Pollock wraz z kilkoma innymi paniami. Nie biorę udziału w ich dyskusji i sprośnych żartach o młodych zawodnikach, głównie dlatego, że w większej mierze dotyczą one nikogo innego jak samego Harry'ego Stylesa. Mam ochotę zrobić im krzywdę.
Czekamy na nich około dwudziestu minut; chmura kurzu przesłania mi widok. Zauważam, kto prowadzi, kiedy są jakieś trzydzieści sekund ode mnie. Nie, to nie Lucian.
To Harry Styles.
Wygrał wyścig! Wielkie nieba! Nie ma na świecie osoby, która wygrałaby wyścig Luciana Thomsona, oprócz niego samego. Mały Harry nie wie, co właśnie zrobił. Zatrzymuje konia i wprawnie z niego zsiada, a ja po prostu gapię się na niego oniemiała, jak wszyscy dookoła. A co on robi? Tylko z gracją się kłania, po czym zdejmuje toczek. Jego włosy są mokre, potargane. Ma na sobie czerwoną kamizelę i białe bryczesy.
Kiedy Luke zsiada z konia wydaje się być tak samo zszokowani, jak wszyscy. Mimo to podchodzi do Harry'ego, ściąga rękawicę i wyciąga ku niemu dłoń w geście gratulacji. Cholera. Też muszę mu pogratulować. Jestem panią tego domu. Gospodynią wyścigu. Klnąc pod nosem kieruję się w jego stronę, wyciągam dłoń, którą lekko ściska. Patrzy mi w oczy i mówi:
- Nie tylko w tym jestem od niego lepszy.
***
Bang, bang, bang, new Horserider's in! Hope you'll like it :D!
Specjalnie dla Lidki...miłych wakacji :*
- Nie życzysz mi powodzenia? - słyszę za sobą niski głos. Nie muszę się odwracać, bo doskonale wiem, do kogo on należy.
- Gdybym to zrobiła, byłabym obłudna. - rzucam przez ramię i wychodzę. Do moich uszu dobiega jeszcze jego głośny śmiech. Ten dzieciak zaczyna działać mi na nerwy. Nie jestem jakąś dziewczynką, z którą można się bawić, małolacie.
Mecz rozpoczyna się o dziesiątej. Nie dbam o to, co robią na boisku, ale kiedy ludzie dookoła mnie klaszczą,a kobiety mamroczą 'och, Lucian' albo 'Luke dobrze to robi' bez zastanowienia entuzjastycznie klaszczę w dłonie. Co prawda równie często dochodzą do mnie słowa typu 'Styles cudownie wygląda w siodle...zresztą, on zawsze wygląda cudownie' lub 'ten Styles to taki przystojniak! Gdybym tylko była dwadzieścia lat młodsza!", ale staram się skupiać na tych o moim mężu. Wachluję się niemalże obsesyjnie, bo jest strasznie gorąco. Mimo, że siedzę w kapeluszu, w cieniu, pod parasolem, piję zimną lemoniadę i używam wachlarza to gorąco mnie męczy. Od czasu do czasu zerkam na Harry'ego; gra w drużynie zielonych i chyba dobrze mu idzie. Raz czy dwa nasze spojrzenia się krzyżowały, co kwitował pewnym siebie uśmieszkiem. Frajer.
Gra toczy się swoim tempem, moje znajome zawzięcie plotkują, a ja niemiłosiernie się nudzę. Jak mogłam wyjść za takiego pasjonata wyścigów?, pytam sama siebie. W pewnym momencie koń Harry'ego nie jest mu posłuszny, przestraszył się kija zawodnika, który celował w piłkę. Harry próbuje go uspokoić, ale z mizernym skutkiem; koń zaczyna się wierzgać. Składam wachlarz, mocno zaciskając na nim dłoń. To nic takiego, pomyślałam. Zaraz mu przejdzie.
Nie przeszło, a poza tym ktoś trafia Stylesa kijem w żebro. Ściskam mój wachlarz tak mocno, że go łamię. Mimowolnie zaciskam drugą rękę na oparciu fotela i krzyczę jego imię, kiedy spadał na rozgrzaną trawę. Boże, błagam, zabierzcie jego konia... Natychmiast ktoś go zabiera, muszą go prowadzić trzy osoby. Zielonooki zaczyna powoli wstawać, ale z raczej mizernym skutkiem. Inni gracze w ciągu kilku sekund są już przy nim, zespól medyków do nich podbiega. Siedzę tam przerażona, nie mogąc oderwać od tego oczu.
- Boże, Harry... - jakieś żony dookoła mnie zaczynają kontemplować to, co się stało. Tylko siłą woli powstrzymałam się przed pobiegnięciem do niego.
- Fatalny błąd...
- Zero obycia z koniem, nie wiem, co on w ogóle tam robił...
- Chyba za krótko go ma, nie ujeżdżał go, to widać...
Mam ochotę kazać im się zamknąć. On cierpi! Powoli kuśtyka do namioty medycznego, a gra toczy się dalej. Mój wzrok na moment krzyżuje się z Luke'a i widzę w jego spojrzeniu wyrzut i nieme pytanie, którego nawet nie musi zadawać, bo doskonale je znam i sama potrzebuję na nie odpowiedzi.
Dlaczego, do cholery, tak bardzo przejął mnie Harry Styles?
***
Jest tak ciemno, że kilka razy się potykam, kiedy idę do domku, w którym mieszkam. Cichutko otwieram drzwi i wkradam się na korytarz. Z zadowoleniem zauważam, że nikogo tu nie ma, wszyscy pozamykali się u siebie. Wiem, że Harry też tu jest - medycy kazali mu leżeć przez dwa dni. Niesłyszalnie wchodzę po schodach i bez pukania wchodzę powoli do jego pokoju. Półleży na łóżku, czyta jakąś książkę przy lampce nocnej. Kiedy jego oczy do mnie dochodzą, wcale nie widzę w nich zdziwienia. Uderza mnie to i to cholernie silnie. On wiedział. Wiedział, że tu przyjdę. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie jestem jakąś dziwką, którą może zamówić. Ogarnia mnie furia, mam ochotę złamać mu kolejne żebro.
- Zepsujesz sobie oczy, czytając przy takim oświetleniu. - mówię jednak, opierając się plecami o drzwi. Nie rozumiem jego miny... Jest taki poważny, w tej chwili wygląda na kogoś dużo, dużo starszego. Siada na łóżku powoli, jakby kontrolując każdy swój ruch. Nie pyta, dlaczego przyszłam. Nie musi. Wstaje i podchodzi do mnie, jedną rękę opiera o drzwi nad moim ramieniem. Pochyla się i patrzy mi intensywnie w oczy.
- Przyszłaś.
- Jak widać. - omiata mnie spojrzeniem ostatni raz, po czym wpija się w moje usta z zadziwiającą delikatnością. Pogłębia pocałunek, wsuwając swój język pomiędzy moje wargi. Automatycznie wplatam mu palce we włosy, aby przyciągnąć go bliżej siebie. Całuje mnie zachłannie, brutalnie, jakby bał się, że ta chwila zaraz się skończy. Opiera ręce na moich biodrach, przyciskając je do swojego ciała. Słyszę jego przyspieszony oddech. Składa ostatni, delikatny pocałunek na moich ustach i przenosi się na szyję.
Luke robi dokładnie tak samo.
Ta myśl atakuje mnie niczym huragan, zalewa jak tsunami. Natychmiast odpycham go od siebie, chcę, żeby znalazł się jak najdalej ode mnie. Lekko jęknął; to pewnie przez to żebro. Patrzy na mnie zupełnie zbity z tropu; w jego oczach dostrzegam silne pożądanie zmieszane z niezrozumieniem.
- Nie. - szepczę tylko.
- Amelie... - mówi gardłowo. Przeczesuje ręką włosy i próbuje podejść bliżej, ale powstrzymuję go skinięciem ręki.
- Nie, Harry. - powtarzam uparcie.
- To dlaczego w ogóle tu przyszłaś? Co sobie wyobrażałaś, że potrzymamy się za rączki i już? - wyrzuca z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. - Nie jestem chłopczykiem, z którym możesz się bawić!
A to dobre. No tak, ty zupełnie nie traktujesz mnie jak dziewczynki, Harry.
- Bo myślałam, że będziesz w stanie zrozumieć.
Bez słowa wychodzę, zostawiając go na środku pokoju, oniemiałego i wściekłego.
Biegnę do The Black House ile sił w nogach. To dziwne, ale ogarnia mnie taki...spokój. To nienaturalne. W sumie mój strój daje mi doskonałe alibi: wyglądam, jakbym uprawiała jogging. Mam na sobie jakieś buty nike do biegania, legginsy i luźną koszulkę.
Oczywiście Luke'a.
Wpadam jak burza do kuchni. Służba już skończyła pracę - nic dziwnego, jest pierwsza w nocy - więc muszę poradzić sobie sama. Znajduję litrowe opakowanie moich ulubionych lodów pomarańczowych i zaszywam się w moim pokoju. Zakopuję się pod kocem na kanapie, próbuję pojeść trochę lodów, ale z mizernym skutkiem. W końcu nie wytrzymuję i wybucham płaczem. Kiedy nie mam już sił łkać, zasypiam.
***
O dwunastej zaczyna się wyścig, na którego starcie i mecie muszę, a jakby inaczej, być obecna.
Wstaję o jedenastej i idę pod prysznic. Stoję tam tak długo, jakbym chciała się utopić, zmyć z siebie nieczystość. Obrączka chłodno lśni na moim palcu, zdaje się parzyć moją skórę. Co chwilę przyciąga moje spojrzenie i jakby mówi do mnie chłodnym głosem:
- Zobacz, co narobiłaś. Jestem symbolem twojej nieczystości.
Nigdy nie zdradziłam Luke'a. Mimo, że niekoniecznie wyszłam za niego za mąż z miłości, to przysięgam, nigdy w życiu nie zdradziłam swojego męża. Aż do dzisiejszej nocy. Wspomnienia zalewają mój umysł jak fala. Ręce Harry'ego na moich biodrach. Jego spojrzenie pełne pożądania. Jego usta złączone z moimi...
Stop, Am, nakazuję sobie. Dosyć. Ubieram jakąś sukienkę, kolejny kapelusz i omijając stajnię szerokim łukiem idę na start, gdzie stoi już kilku jeźdźców. Dzisiejszy wyścig odbywa się w terenie, panowie mają do pokonania jakieś pięć kilometrów lasu i innych, sztucznych przeszkód. Podchodzi do mnie żona Jamesa Pollocka, Audrey i zaczyna pleść coś o nowych fasonach Gucciego. Przytakuję w odpowiednich momentach, ale nie słyszę ani słowa z tego, co mówi, bo całą swoją uwagę skupiam na tym, żeby nie myśleć o tym cholernym Stylesie. Kiedy dojeżdża z Lukiem do linii startu niemal się przewracam; wydają się być weseli, wręcz żartują! Mąż łapie moje przerażone spojrzenie i macha mi krzepiąco. Harry patrzy na mnie, ale bez uśmiechu. Prowokacyjnie tylko oblizuje wargi. Zauważam, że Luke nie dosiada Caspera, tylko innego konia; Śnieżynkę.
Kiedy wybija dwunasta rozlega się strzał z pistoletu i słychać tylko tętent kopyt.
Na linię mety docieram samochodem pani Pollock wraz z kilkoma innymi paniami. Nie biorę udziału w ich dyskusji i sprośnych żartach o młodych zawodnikach, głównie dlatego, że w większej mierze dotyczą one nikogo innego jak samego Harry'ego Stylesa. Mam ochotę zrobić im krzywdę.
Czekamy na nich około dwudziestu minut; chmura kurzu przesłania mi widok. Zauważam, kto prowadzi, kiedy są jakieś trzydzieści sekund ode mnie. Nie, to nie Lucian.
To Harry Styles.
Wygrał wyścig! Wielkie nieba! Nie ma na świecie osoby, która wygrałaby wyścig Luciana Thomsona, oprócz niego samego. Mały Harry nie wie, co właśnie zrobił. Zatrzymuje konia i wprawnie z niego zsiada, a ja po prostu gapię się na niego oniemiała, jak wszyscy dookoła. A co on robi? Tylko z gracją się kłania, po czym zdejmuje toczek. Jego włosy są mokre, potargane. Ma na sobie czerwoną kamizelę i białe bryczesy.
Kiedy Luke zsiada z konia wydaje się być tak samo zszokowani, jak wszyscy. Mimo to podchodzi do Harry'ego, ściąga rękawicę i wyciąga ku niemu dłoń w geście gratulacji. Cholera. Też muszę mu pogratulować. Jestem panią tego domu. Gospodynią wyścigu. Klnąc pod nosem kieruję się w jego stronę, wyciągam dłoń, którą lekko ściska. Patrzy mi w oczy i mówi:
- Nie tylko w tym jestem od niego lepszy.
***
Bang, bang, bang, new Horserider's in! Hope you'll like it :D!
Specjalnie dla Lidki...miłych wakacji :*
świetne, już nie mogę się doczekać co dalej :)
OdpowiedzUsuń