Wiem, że jestem głupia. Jestem masochistką. Nie powinnam, jestem zła. To była zła, zła, zła decyzja.
Zayn lekko ściska moją dłoń, drugą kładzie na moim kolanie - prawie tak, jak trzy lata temu, ale jednak już trochę pewniej. Dookoła nas roznosi się wrzawa, radość, wieczny pisk. Ciągle ktoś robi nam zdjęcia, w końcu jesteśmy jedną z tych par. W tej chwili jednak nie bardzo się tym przejmuję i całą swoją uwagę kieruję na Niego.
Jak zawsze, sporo niższy od swoich kolegów, nie wyróżnia się wśród nich ani aparycją, ani szczególną zaciętością. Stoi spokojnie, śpiewa hymn swojego kraju. Wie, jaka odpowiedzialność na nim spoczywa. Wie, że tej nocy wszystko zależy od niego.
Tym razem nie mam zamiaru z nim rozmawiać, nie chcę psuć jego święta. Nie popełnię znowu tego samego błędu, nie pójdę do niego, nie pogratuluję. Nie ma mnie dla niego. Nie istnieję. Umarłam. Siedzę w sektorze vip razem z Zaynem, Davidem Beckhamem, Rihanną, LeBronem Jamesem i paroma innymi osobistościami. Znam Riri od kilku lat, spotykamy się cyklicznie na wszelkiego typu imprezach modowych, czasami nawet w programach rozrywkowych, więc mam z kim poplotkować, gdy Zayn jest zajęty zachwycaniem się Davidem. Co ja wygaduję. Nie jestem w stanie skupić się na niczym oprócz Jego zachowania. Rihanna plecie coś bez ładu i składu, zupełnie jej nie słucham. Kiedy zaczynają grać, siedzę skupiona jak jeszcze nigdy. Tonight is the night og nights, the night of nights, that night.
Mecz ciągnie się w nieskończoność. Raz trafia - okazuje się, że to spalony. Nie nudzę się, w zasadzie - nie zwracam uwagi na nic oprócz niego. Kiedy doliczają dogrywkę, zaczynam się niecierpliwić. Ciągle jest 0:0.
Dobry Boże, w 113 minucie jakiś Niemiec strzela. Jasna cholera. Oni nie mogą przegrać. Nie, nie mogą. On się załamie. Dzięki Bogu ktoś z jego drużyny zostaje sfaulowany i sędzia decyduje o karnym, który - oczywiście - wykonuje On. Czeka dłuższą chwilę na gwizdek, przeczesuje wzrokiem tłum, ale nie martwię się, nie ma szans mnie zobaczyć. W końcu nadszedł ten moment. Kopie. Pudłuje. Przestrzelił.
Argentyna nie zdobędzie Mistrzostwa Świata.
Wstaję z miejsca i z moich ust wydobywa się krzyk, głośny, przerażony krzyk. Jego imię.
- Ria... Siadaj... - mamrocze zakłopotany Zayn, kładąc swoje dłonie na moich biodrach i ciągnąc mnie w dół. Posłusznie tępo opadam na siedzenie i wgapiam się w niego jeszcze natarczywiej niż dotychczas.
Nie pamiętam nic z ceremonii wręczenia nagród oprócz jego smutnej twarzy. Tego dnia został najsmutniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek widziałam.
Cholernie spontanicznie wymykam się Zaynowi i biegnę do jego szatni, chociaż nie mam pojęcia, gdzie to jest. Kiedy chcę wykorzystać swoją przepustkę prasową, czarnoskóry ochroniarz nie pozwala mi przejść. W końcu wściekła każę mu iść do niego i zapytać o mnie. Kiedy żąda mojego nazwiska, wymawiam tylko jedno słowo.
- Płomyczek.
Parska śmiechem, ale jestem tak mała i tak upierdliwa, że zgadza się i idzie. Wraca zadziwiająco szybko, po jakiś dziesięciu minutach, cały skruszony.
- Proszę bardzo, panno Black. - przepuszcza mnie.
Cóż, nie wie, że powinien zwracać się do mnie pani Malik.
Prowadzi mnie przez liczne korytarze, na których widzę tłumy ludzi. Wszyscy patrzą na mnie podejrzliwie, a kiedy dochodzimy do drzwi szatni, jeden z facetów nie wytrzymuje i rzuca:
- Zamówili sobie dziwki na pocieszenie? Szybko.
- Zamknij ryj, bo ci go obiję - warczę wściekła. Odchodzi ze śmiechem, żartując z kolegami.
Pierwszy raz zaczęłam wątpić w słuszność mojej decyzji. Zerkam na ochroniarza, który wskazuje wzrokiem na drzwi. Biorę głęboki oddech i wchodzę. Skoro powiedziałam A, muszę powiedzieć B.
Pcham ciężkie drzwi i wchodzę. Atmosfera jest wręcz pogrzebowa. Rozglądam się, ale nikt nie patrzy w moją stronę, do niektórych piłkarzy przyszły żony, aby ich pocieszyć. Dostrzegam go wciśniętego w kąt; łka cicho, nie chce, żeby ktoś go zobaczył. Wiem, że to chore z mojej strony, ale pierwsza rzecz, jaką czuję, to przerażenie. Jest tak blisko, tak cholernie blisko. Widzę go tak dobrze, nareszcie nie na zdjęciach albo w telewizji. Zaciskam powieki i ruszam powoli w jego str. onę. Stukot moich obcasów rozchodzi się po szatni. Tępo wgapia się w swoje stopy, jakby chciał zadać im pytanie: czemu? Jak to? Jak mogłyście mnie zawieść? Kucam obok niego i prostuję jego nogi. Siadam na nim okrakiem i przytulam go do siebie niczym małe dziecko. Rozpłakał się. Jest zrozpaczony.
- Płomyczku, zawiodłem ich - mówi po hiszpańsku.
- Już dobrze, kochanie. Wszystko jest w porządku. - szepczę delikatnie, chcąc go pocieszyć.
Długo tak siedzimy, może z pół godziny. W końcu się uspokaja i zaczyna mi się badawczo przyglądać.
- Cóż... zmieniłaś się. - mamrocze, odgarniając z mojej twarzy brązowe pukle. Ujmuje moją dłoń, splatając nasze palce. Wtedy zauważa to, czego zapomniałam przed nim ukryć. Pierwszy raz spojrzał mi w oczy. Jest zraniony, to boli go dużo bardziej niż te pieprzone mistrzostwa.
- Wyszłaś za niego. - to nie pytanie.
- Masz z nią dziecko. - odpieram chłodno.
- Możesz mi jeszcze raz przypomnieć dlaczego nie wyszłaś za mnie i nie mam z tobą dziecka? - ironizuje, oglądając moją obrączkę.
- Ostatnio to przerabialiśmy. Trzy lata temu. Wiesz, dlaczego.
- I dlatego musiałaś za niego wyjść? - ironizuje. - Nie dostałem zaproszenia na ślub, czuję się obrażony.
- Nie zostałam chrzestną. Również czuję się obrażona.
Przymyka powieki i opiera swoja czoło o mój policzek.
- This could be us... - zanucił, zarzucając moje dłonie na swój kark. Oplótł mnie rękoma w talii i mocniej przytulił do siebie. Boże, nie umiem mu odmówić. Za każdym razem jak głupia popełniam ten sam błąd.
- Lionel. - ostry jak brzytwa głos przerywa naszą chwilę. Unosimy wzrok i widzimy ją.
Matka jego dziecka, obecna partnerka i - według prasy - narzeczona stoi przed nami, patrzy na mnie z nienawiścią. Chcę zabrać dłonie, ale powstrzymuje mnie zmarszczeniem brwi.
- Tak? - pyta, jakby nic się nie działo.
- Mąż Trianny o nią pyta. - warczy wściekła. Mam wrażenie, że zaraz mnie uderzy, zwlecze z jego kolan i za włosy wyciagnie przed stadion.
- Powiedz mu, że wróci rano. Cała i zdrowa. - oznajmia delikatnie.
- Słucham?! - krzyczy.
- Do zobaczenia rano, kochanie. Będę przed śniadaniem. - żegna ją i spogląda na mnie.
Zszokowana patrzę na tę kobietę, która w tej chwili marzy tylko o mojej śmierci.
- Najlepiej w ogóle nie wracaj! - wydziera się i wychodzi wściekła.
- Przejdzie jej. - wzrusza ramionami, gdy zerkam na niego.
- Leoś... - kręcę głową. - Mam męża, nie mogę. Boże, nie mogę.
- Jezu, Płomyczku, nie bądź taka bogobojna. Twój mężulek - akcentuje to słowo aż nad wyraz - odzyska się za krótkie dziewięć godzin.
- Możesz mi powiedzieć, co zamierzasz zrobić?
- Udawaj, że jesteśmy w Barcelonie. - puszcza mi perskie oko, po czym delikatnie spycha z siebie. Wstajemy, daję mu chwilę na prysznic. Korzystając z chwili wolnego rozglądam się po szatni; nie został tu nikt oprócz nas. Wyciągam telefon z torebki i widzę dziesięć nieodebranych połączeń od Zayna.
Do: Zayn
Wrócę przed dziesiątą. Nie martw się.
Myślę, że to pozwoli mu domyślić się tego, co ma nastąpić. Wyłączam telefon i wrzucam go do torebki. Konsekwencjami będę martwic się rano. Po chwili Leo wraca, ubrany w dżinsowe szorty i białą, gładką koszulkę z dekoltem w serek. Zarzuca na ramię swoją piłkarską torbę i rusza w moją stronę. Obejmuje mnie w pasie i prowadzi do tylnego wyjścia. Łapie taksówkę i każe zawieźć nas - a jakże, gdzie indziej - do Sporto. Zarzuca kaptur na szyję, na oczy zakłada czarne raybany i jakimś cudem wchodzimy niepostrzeżenie. Na recepcji nie robią nam problemów; wystarczy, że mój towarzysz zdejmie swój "kamuflaż". Dziękujemy za najlepszy pokój i prosimy o jakiś mały, zwykły, na jedną noc.
Wchodzimy do 1110.
Siadam na łóżku, gdy zamyka drzwi. Powoli do mnie podchodzi i delikatnie przejeżdża opuszkami palców po moim policzku, jakby bał się, że ucieknę. Bada moją twarz, szukając jakichkolwiek zmian. Zjeżdża dłonią na kark i pewnie przyciąga mnie do siebie. Słyszę jego ciężki oddech, podjęcie decyzji.
Całuje mnie; ten pocałunek wyraża całą gamę emocji. Najpierw delikatny - tęsknotę, ból, stratę, potem pewny, mocny - radość, zaborczość, pożądanie.
Nasze ubrania w ciągu minuty lądują na podłodze. Jesteśmy tak spragnieni siebie, że dochodzimy razem po kilku minutach. Lekko zmęczeni opadamy na poduszki. Gdy kładę się obok niego, Leo przewraca oczami i przyciąga mnie do siebie, tak, że teraz niemalże cała leżę na nim. Przytula mnie, kreśli tajemnicze wzory na moich plecach, biodrach, udach, pośladkach. Leżymy w ciszy - nie potrzebujemy słów, żeby się rozumieć.
Wyrusza na poznanie mojego ciała i gdy coś go zadziwia unosi brwi i rzuca mi pełne pretensji spojrzenie.- Serio? - pyta, patrząc na tatuaż na moim biodrze. Diez. Dziesięć.
- Numer ten on the field, number one in my heart. - mamroczę wymijająco.
Nie komentuje ani mojej dobrej figury, ani licznych blizn; w końcu widział je wszystkie już wcześniej. Jedyną rzeczą, która zastanawia go na dłużej jest mój kolejny tatuaż, tym razem wzdłuż wewnętrznej strony przedramienia.
- Czy ty sobie wytatuowałaś rzymską datę ślubu? - pyta rozbawiony.
- Nie, kretynie. - ucinam. - To data twojego wypadku. Za każdym razem, jak patrzę na ten tatuaż, pamiętam, że mam trzymać się z daleka od ciebie, bo przeze mnie niemal się zabiłeś.
- Każdy tatuaż na twoim ciele ma związek ze mną. Ten - dotyka miejsca pod lewą piersią - zrobiłaś, gdy miałaś osiemnaście lat i mieszkałaś w Barcelonie. Wtedy się poznaliśmy. Ten - dotyka biodra - to mój numer na boisku. I ta data. Ja pierdolę, Płomyczku, kogo ty chcesz oszukać? Jego czy siebie? Po co to zrobiłaś?
- Nie wiem, jak ci to wyjaśnić... Rzeczy związane z nim noszę na ciele, a rzeczy związane z tobą mam w ciele, są fragmentami mnie. Czy to ma sens?
Kręci tylko głową i zaczyna powoli całować mój obojczyk. Odchylam szyję, aby ułatwić mu dostęp do mojego ciała. Schodzi z obojczyków na piersi, przygryzając lewy sutek, po czym powoli kieruje się coraz niżej. Drażni się ze mną, całując wewnętrzną stronę moich ud, a gdy nie wytrzymuję i je rozchylam, rzuca złośliwie:
- Nie możesz się doczekać, co? Widzę, że jest jeden mężczyzna w twoim życiu, którego dotyk cię zniewala.
Jestem jak narkoman, który ponad wszystko pragnie kolejnej dawki narkotyku - ignoruje konsekwencje byleby zdobyć działkę. To ja, uzależniona. Żaden odwyk na mnie nie działa. Kolejny raz tej nocy krzyczę jego imię. Splata palce naszych lewych dłoni, tak, jak zawsze. Pamięta o każdym małym geście, który mieliśmy w zwyczaju. Każdym.
- Wiesz, ze cię kocham? - pyta godzinę później, popijając zamówioną do pokoju whisky, jego ulubiony alkohol.
- Jestem tego świadoma. - odpieram, biorąc łyk cosmopolitana.- Najgorsze jest to, że ja też cię kocham.
- Dlaczego za mnie nie wyszłaś i to nie z tobą mam syna? - pyta pogardliwe, mocniej ściskając mój brzuch.
- Bo - robię pauzę - nie mogę mieszkać w Barcelonie, a ty nie możesz mieszkać w Londynie. Piękne i proste, Leo.
- Musiałaś wdać się w te gangi, co? Musiałaś. - prycha niezadowolony. - Skończę kiedys karierę. Nie dziś, nie jutro. Za pięć, dziesięć lat. Nie wiem, nie myślę o tym jeszcze.
- Wtedy będziesz ojcem trójki dzieci i mężem pani Rocuzzo Messi. Dziękuję bardzo.
- Cóż, ty już jesteś żoną pana Malika - wytyka mi, opierając zimną szklankę o moją talię. - Kiedy?
- 28 sierpnia zeszłego roku. Było cholernie gorąco. Dziwię się, że nie wiesz. To było wydarzenie towarzyskie roku przez tę jego cholerną wytwórnię.
- Ciągle jest w tym swoim zespole? - teraz to naprawdę się śmieje.
- Nie denerwuj mnie. W ogóle, dlaczego rozmawiasz ze mną o moim mężu? To tak, jakbym zapytała cię, jaki jest twój syn. Niestosowne.
- Thiago jest bardzo podobny do mnie, ale ma też dużo cech Antonelli. Jest strasznie uparty i pracowity. Ma dopiero trzy lata, a dąży do celu tak długo, aż go osiągnie. Jest najpiękniejszym, najcudowniejszym dzieckiem na tej ziemi. Zrobiłbym wszystko, żeby był szczęśliwy.
- Messi jest jego ojcem, Maradona chrzestnym... biedny dzieciak, zero presji.
- On chyba nie będzie piłkarzem - zamyśla się - Z przerażeniem zauważam u niego zapędy artystyczne. Ciągle chciałby tylko malować, jakieś kwiatki i inne gówna. Caly pokój oblepił makami, rozumiesz to? Narysował z pięćdziesiąt obrazków maków i kazał poprzyklejać je na każdej wolnej powierzchni ściany.
Słyszę w jego głosie nową nutę, której nigdy nie poznałam. Oczywiście, do mnie zawsze zwraca się z czułością, ale nie taką. Nie mówi o mnie z takim bezapelacyjnym zachwytem. Dopiero teraz to do mnie dotarło, ale uderzyło mnie to z siłą kilkakrotnie większą niż się spodziewałam.
Lionel Andres Messi jest ojcem.
Jest ojcem.
Ma dziecko.
Ma syna.
Z nią.
- Leo... kurwa, Leoś, jak ja chciałabym mieć z tobą, kurwa, dziecko. Marzę o tym, żeby niańczyć biegające za piłką dzieciaki, o tym, żeby latać na twoje mecze na drugi koniec świata, być twoją żoną. Błagam cię, kurwa, wyjedź z tej jebanej Barcelony. Skończ tę jebaną karierę. Proszę. Rozwiodę się z Zaynem. Zamieszkamy w jakiejś małej, argentyńskiej wsi gdzie nikt nie będzie nas niepokoił. Przeczekamy ten cały skandal, rozbite rodziny i tak dalej. Błagam.
W trakcie mojej przemowy oparłam się na prawej dłoni tak, że teraz mogę swobodnie patrzeć mu w oczy.
- Dobrze. - mówi bez wahania. - Ale zmienianiem naszego życia zajmiemy się rano, bo jedyną rzeczą, jaką chcę teraz zrobić, to kolejny raz sprawić, że nie będziesz w stanie wstać.
***
- Wiesz, Leo, nie wiem, dlaczego za niego wyszłam. - oznajmiam koło czwartej nad ranem.
- To witam w klubie. - śmieje się, wiążąc supełki na moich włosach.
- To wydało mi się właściwe. Oświadczył mi się. Zaczęłam szukać sukni, on zarezerwował datę, wszystkim się zajął. To było takie naturalne, że po oświadczynach miejsce będzie miał ślub.
- Myślałaś o mnie zanim poszłaś do ołtarza? - pyta, a jego ton nagle staje się poważny.
- Myślałam o tobie idąc do niego. Myślałam: kurwa, Boże, jak ja mogę cię tak okłamywać? Jak ja mogę to robić? Czy go kocham? Kocham, ale co z tego, że to nie z nim chcę spędzić resztę swoich dni!
- Wzięłaś ślub kościelny?! - pyta lekko zszokowany.
- Nie, oczywiście, że nie, wzięliśmy ślub cywilny.
- Zbuduję nam dom. Z ogrodem. Na wzgórzu, tak, jak chciałaś. I widokiem na morze i będziemy w nim wychowywać nasze dzieci, chociaż Thiago będzie mógł być tam tak długo, jak będzie chciał. Będzie tam miejsce dla wszystkich, i ja będę miał boisko, a ty będziesz miała bibliotekę. Własnymi rękami zbuduję dla ciebie ten dom, żebyś była w nim szczęśliwa. Zasadzimy cholerne kwiatki, drzewa, spłodzę kolejnego syna.
Będziemy mieć pieprzone konie, krowy, zwierzęta, jakie tam chcesz. Będziesz tak zajebiście szczęśliwa w tym domu, że pomyślisz, że warto było znieść to wszystko, że, cholera, było warto. Dla nas. Dla Niny, dla Adama i Nicholasa, dla Thiago.Zamykam powieki i odchylam głowę, aby go pocałować. Po omacku szukam jego ust.
- Kocham cię. - mówię, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Zaraz będzie świtać - zauważa, zerkając na zegarek. - Dochodzi piąta.
- Nie mam zamiaru iść spać.
- Spokojnie, kochanie. Przecież mamy całe życie przed sobą.
***
Mimo moich zapewnień zasypiam i budzę się przed siódmą w objęciach Lionela. Nie śpi, cały czas nad czymś myśli, delikatnie wodzi palcem po linii mego kręgosłupa. Leżę wtulona w jego klatkę piersiową.
- Dzień dobry, Płomyczku. - mówi cicho. - Jeszcze godzina.
Przez ten czas po prostu leżymy w swoich objęciach na wpół przytomni. Nasze górnolotne plany nie wydają się już tak cudowne, nadszedł czas zmierzyć się z rzeczywistością, obowiązkami.
Na Leo czekają miliony fanów, potrzebujących pocieszenia. Wściekła narzeczona, kochający syn, pełna współczucia rodzina.
Na mnie tylko załamany mąż.
Jestem egoistką, cholerną egoistką. Gardzę sobą za to wszystko, tak bardzo. Znowu go zraniłam, znowu zraniłam siebie. Cierpi na tym dziecko. Thiago jeszcze nie rozumie, ale pewnego dnia dorośnie, będzie świadomy tego, że jego rodzice tak naprawdę nigdy się nie kochali.
- Ożenię się z tobą. - mówi tylko. Myślę, że jest zaspany, nie wie, co mówi, ale gdy unoszę wzrok widzę, że jest w pełni przytomny.
- Czy to oświadczyny?
- Nie denerwuj mnie.
Kwadrans po ósmej wstajemy, chociaż cały czas jesteśmy razem. Bierzemy prysznic, Leo dzwoni do recepcji żeby przynieśli mi szybko jakieś ciuchy, bo nie mogę wyjść w tym, w czym byłam wczoraj. Związuję włosy w wysoką kitkę, która częściowo zasłoni moją szyję. Po kilkunastu minutach jakaś kobieta przynosi białą, lnianą sukienkę w moim rozmiarze.
- Biel symbolizuje czystość, niewinność - zauważa z przekąsem.
- Nie denerwuj mnie. - cytuję.
Siada na łóżku i przyciąga mnie do siebie. Stoję między jego kolanami, oplatam mu dłońmi kark. Przytula się do moich piersi, przyciąga mnie do siebie tak mocno, że niemal łamie mi żebra.
- Kocham cię. - szepcze ciągle, a ja powtarzam to samo.
Po długim pożegnaniu wstajemy równo o dziewiątej.
- Już wiem, dlaczego masz tatuaż z datą akurat w tym miejscu. - zauważa, gdy czekamy na windę.
- No dlaczego?
- Bo pewnie zabronił ci nosić bransoletkę ode mnie.
Parskam śmiechem i grzebię w torbie. Wyjmuję portfel, a z niego - bransoletkę od Leo.
Per siempre Fuego.
Zaczyna się śmiać, wesołym, serdecznym śmiechem, po czym wyjmuje swój portfel z tylnej kieszeni dżinsów, a z niego - swoją bransoletkę. Dołączam do niego, śmiejemy się do rozpuku, aż w końcu podjeżdża winda.
- Antonella kazała mi ją zdjąć po tym, jak nie wiedziałem, co powiedzieć Thiago, gdy zapytał, co to za ozdoba.
Przewracam oczami. W recepcji płaci(po tylu latach wiem, że z nim się nie kłóci o takie bzdury, poza tym ma dużo więcej pieniędzy ode mnie), oddaje kartę pokojową i znowu zakłada okulary. Wyciąga z torby czapkę z daszkiem; tym razem jest za ciepło na kaptur. Wychodzimy przed hotel trzymając się za ręce.
Patrzy mi w oczy, chwilę poważnie, a potem parska śmiechem, zniżając wzrok. Ponownie łapię jego spojrzenie i tym razem ja się śmieję. Stoimy tak jak idioci przez piętnaście minut.
- Muszę już iść. Zayn mnie zabije.
- Prędzej mnie, Płomyczku. - przyciąga mnie do siebie, automatycznie go obejmuję. Nie martwimy się tym, czy ktoś zwraca na nas uwagę. Nie przejmujemy się tym, jak takie wydarzenie mogłoby wpłynąć na nasze wizerunki. Wszystko jest teraz nieważne
- Nienawidzę się z tobą żegnać. - wyznaję.
- Kocham cię.
- Też cię kocham.
To okropnie, cholernie patetyczne. Nie lubimy takich sytuacji. Całuje mnie lekko, delikatnie, po czym pozwala mi się odsunąć. Wsiadam do pierwszej lepszej taksówki i jak najszybciej odjeżdżam nie oglądając się za siebie.
***
15 lipca, wtorek
SZOKUJĄCE WIEŚCI! PIŁKARZ FC BARCELONY I KAPITAN REPREZENTACJI ARGENTYNY, LIONEL MESSI, MA ROMANS Z BRYTYJSKĄ BLOGGERKĄ TRIANNĄ BLACK! WSTRZĄSAJĄCE ZDJĘCIA SPOD HOTELU SPORTO NA STRONIE 5... // Hello!
MESSI ZDRADZA ROCUZZO Z BLACK - TYLKO U NAS SZCZEGÓŁY SKANDALU // Sun
BLACK ROZBIJA RODZINĘ MESSIEGO - CZY TO ZEMSTA ZA TO, CO ICH KIEDYŚ ŁĄCZYŁO?! // Daily Messenger
STARA MIŁOŚĆ NIE RDZEWIEJE - BLACK I MESSI ZNOWU RAZEM! CO NA TO MALIK I ROCUZZO? // Spectator
FANKI ONE DIRECTION ZAŁAMANE; ROZWÓD W ZESPOLE - MALIK I BLACK DO SĄDU // Shock
Takie nagłówki powitały mnie w Wielkiej Brytanii we wtorek rano na lotnisku. Niemal spaliłam się ze wstydu. Nie dosyć, że złamałam Zaynowi serce - co prawda, zapiera się, że mi wybaczył, nie chce żadnego rozwodu ani nawet separacji - to jeszcze muszę znosić TO. Chwytam pierwszą lepszą gazetę i widzę nasze zdjęcia sprzed hotelu. Jasna cholera. Słyszę, że dzwoni mój telefon. A jakże, Lionel Messi we własnej osobie.
- Halo? - pytam zła.
- Cześć, Płomyczku. Wnioskuję, że dojrzałaś już poranną prasę?
- Nie denerwuj mnie. Co z tym zrobimy? - pytam po hiszpańsku.
- Nic, tak będzie najlepiej. Zignoruj to. Muszę już kończyć, słońce, zadzwonię potem. Pozdrów mężulka. Kocham cię, najmocniej. Pa.
Prycham zirytowana i niemal rzucam moim iPhonem. Jasna cholera. Tego jeszcze nie było. Rozbiłam rodzinę. No super. Zazdro żony, Zayn.
***
Skandal nie trwał długo, bo zaledwie kilkanaście dni. Ani ja, ani Leo nie dzwoniliśmy. Nikt nie pytał, każdy znał odpowiedź. Po trzech tygodniach do moich drzwi zapukal kurier. Pokwitowałam małą, lekką przesyłkę i chowając się przed Zaynem - nasz dom w Holland Park był naprawdę duży, więc nie było to zbyt trudne - otworzyłam ją. Moim oczom ukazało się małe pudełeczko na biżuterię. Uchyliłam wieczko, a w nim były kolczyki, jakieś brylantowe, czy coś. Bardziej od nich zainteresowała mnie żółta karteczka w środku.
Masz kolczyki do kompletu.
Naszyjnik wkrótce.
Kocham Cię, Płomyczku.
Do zobaczenia.
#10